Drodzy Ograni, cześć! Tym razem poruszę dla Was wątek, z
którym każdy z nas musi się od czasu do czasu mierzyć. Mam tu na myśli
kontynuacje gier, które polubiliśmy. Wliczamy w to także wszelkiej maści
dodatki. Pewnie, trudno jest wszystko wrzucić do jednego wora i liczyć, że
będzie uczciwie. Mimo wszystko ogólne trendy pozostają, wydawałoby się, raczej
niezmienne. I naprawdę ciężko jest wyprodukować kontynuację, przy której buzia
uśmiecha się równie dużo, co przy pierwszej, podstawowej części. Bo czy nie
przejechaliście się na kontynuacji Mojego Miasta? Albo czy dwa dodatki do Res
Arcany są potrzebne? Nawet Nemesis często jest tematem spornym, szczególnie w
przypadku Lockdown. No i właśnie - czy warto tworzyć kontynuacje i co równie
istotne, czy powinniśmy je sobie kupić? Oto pytanie dzisiejszego felietonu.
Dodatki a kolekcjonowanie
Kiedy na półce mamy już kilkadziesiąt gier, często po
kolejne sięgamy tak, jak po tatuaże. Bo musi być ich więcej. Z tego też powodu
zwykle odkłada się zdrowy rozsądek na bok. Kupujemy, bo chcemy wskoczyć w
następną przygodę, a przy okazji obejrzeliśmy już płatną zapowiedź, w której
ktoś pochwalił tytuł, którego szukamy. I ja osobiście lubię sięgać po
dodatki. Na półce znaleźć można chociaż kolejne wersje Azula, Res Arcany,
Arnaku, Carcassonne, Brzdęku, Niezbadanej Planety, Diuny, Dixita czy chociażby
Na Skrzydłach. Czy warto było kupić je wszystkie? Oczywiście, że nie. Temat
ciekawie wytłumaczy Łukasz w 24. odcinku Ogranych, kiedy pokazuje Nemesis łącznie
z tym, co powstało po nim. Oczywiście pojawiły się rozszerzenia, jak te w Diunie
czy Carcassonne, które świat pokochał. Niektóre wprowadzają też rozbudowę
systemu do możliwej gry w jedną lub dwie osoby. Inne z kolei dodają tylko
elementy, które ładniej wyglądają na planszy (tu wspomniane Nemesis robi
naprawdę furorę). Niestety jest też tak, że coś się nie sprawdza.
Tu wydaje mi się, że jednym z ciekawszych przykładów będzie Res Arcana. Grę uwielbiam i już we dwójkę bawię się naprawdę dobrze. Kiedy zatem pojawiło się Lux et Tenebrae i Perlae Imperii, kupiłem od razu, nie czytając nawet opisu. I to taki przykład, przy którym człowiek trochę się przejechał. No bo fajnie, że pojawiły się perły czy nowe artefakty, ale ogólne doświadczenie z rozgrywki były właściwie identyczne, a zmiany żadne (tak samo jak w Na Skrzydłach). Można to tłumaczyć niskim kosztem zakupu, ale kiedy gierka spisuje się na rynku dobrze, wszyscy wymagamy trochę więcej. Jeszcze bardziej gorzką niespodziankę musiałem przełknąć przy Niezbadanej Planecie, ale o tym jak Portal Games zrobiła mnie w konia, nie chcę już pisać.
Wydaje się przy tym, że jeśli powstają dodatki, to głównie za sprawą wielkiego sukcesu, a sama decyzja o tym, jak będzie wyglądać kontynuacja, podjęta była wiele miesięcy wcześniej. Znam przypadek, gdzie świeży projekt miał od razu zakontraktowanych kilka kolejnych uzupełnień, jeszcze przed startem działań na Kickstarterze. To pewnie powszechna praktyka. Zresztą, bez względu na to, wspaniale mi się grało w dalsze odsłony Diuny, Kaskadii czy choćby wspomnianego na samym początku Azula. Gra stała się zresztą tak uniwersalna, że przeskok do Witraży Sintry wydawał się logiczny. I co więcej, udało im się zrealizować świeży projekt na starych zasadach, który pochłonął mnie równie mocno, co podstawka. A warto odnotować, że przecież zagrać można jeszcze choćby w Ogród Królowej, Letni pawilon, Kryształową mozaikę, Lśniący pawilon czy Pojedynek dla dwóch osób. Nie bez powodu powstało tego tak dużo. Jeśli wrócimy do Nemesisa, tu sytuacja jest trochę inna, bo wszelkiej maści dodatki wydają się przede wszystkim atrakcją dla fanów, kolekcjonerów i smakoszy. Normalny (weekendowy, casualowy) gracz nie powinien tego dodatku kupić, bo będzie dla niego zwyczajnie zbędny. Zresztą, wyobrażacie sobie kogoś, kto poświęci kilka godzin na pierwszą partię, by potem od ręki rozegrać Pokłosie (Aftermath)? Przy całej mojej miłości do gry – ja musiałbym się mocno do tego spiąć.
I im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że
nie ma tu poprawnej odpowiedzi do zadanego we wstępie pytania. Warto przecież
wziąć też pod uwagę prosty fakt: wymienione przeze mnie gry to zaledwie igła w
stogu siana. Wystarczy przejrzeć BGG, by zobaczyć jak wiele kontynuacji i
dodatków stale powstaje. W przeciwieństwie do branży gier wideo i telewizyjnej,
ten aspekt bardzo często spotyka się ogromnym sukcesem. To nie jest tylko skok
na kasę. Mamy to szczęście, że w naszym Gieroczkowie, jak nazywa to Łukasz, często gry naprawdę się jeszcze
kocha. Ciężko powiedzieć to samo o reżyserach, którzy muszą walczyć na noże o
swój scenariusz albo po prostu dostali kolejnych kilka milionów premii za odświeżenie
projektu sprzed lat.
No i dochodzi ten czynnik ludzki. To, że ja z pewnego
rodzaju zniechęceniem spojrzałem na dodatek Oficerowie z pazurem (seria
Detektyw), nie oznacza z automatu, że warto go wyrzucić do kosza. I na odwrót,
moje peany nad Pojedynkiem (Siedem cudów świata) zapewne obrzydzą grę komu
innemu. Cóż, w takim przypadku chyba lepiej już będzie zastanowić się nad
rankingami TOP 10 dla najlepszych i najgorszych kontynuacji gier planszowych.
Jak to jest w Waszym przypadku? All-in na podstawkę czy może
jednak każdy dodatek na półce? Dajcie znać!
Z dodatkami bywa różnie. Moim zdaniem jak gra się podoba to i dodatki zwykle też. Jeśli jest frajda z podstawki to nowe mapy, bohaterowie, scenariusze czy inne rozszerzenia zrobią robotę. Choć nie zawsze tak jest. Czasem dodatek to pakiet naprawczy do podstawki - tu dobrym przykładem dodatek do Ekspedycyje.