Dlaczego nie gramy w duże gry? Chociaż je posiadamy…

Opublikowany: 25-11-2024 14:51

Aktualizowany: 26-11-2024 14:42

Zaloguj się by ocenić materiał! +3

Na początku roku sklep Aleplanszówki z zaskoczenia dodał do swego katalogu kompletne, anglojęzyczne wydanie gry Edge. Cena była dość atrakcyjna, choć niemała, a tak się składa, że z Żoną od lat ostrzyliśmy sobie na ten tytuł zęby, więc po impulsywnej decyzji zakupowej i upływie dwóch dni… Staliśmy się posiadaczami kartonu, w którym mógłbym kryzysowo pochować dorosłego człowieka. Np. takiego, który zapyta „ale po co Ci kolejna gra z kickstartera…?” *odgłos siekiery wbijającej się w czaszkę*. I od tego momentu wszyscy już znamy dryl, prawda? Otwieramy pudło, wyciągamy zafoliowane cudeńka, układamy z nich wieżę, cykamy fotę na fejsika, otwieramy po kolei aby zachwycić się premium/super/turbo/ultra/olexcjuzmi zawartością i… I tyle. Gra trafia do szafy. Albo na szafę. I wiecie co? Tym razem tak nie było. Ograliśmy to do granic zdrowego rozsądku i to od razu. Ta anomalia skłoniła mnie z czasem do refleksji. Co sprawia, że gry trafiają na kupkę wstydu?

A co to ten Edge?

Gra jest tylko pretekstem do napisania niniejszego tekstu ale skoro już pytacie.. No ok, nikt nie pytał, ale i tak napiszę – bo warto doceniać rzeczy docenienia godne. Edge to pierwszy duży projekt wrocławskiego studia Awaken Realms, który na rynku przeszedł niemal bez echa – a to z wielu powodów. Po pierwsze powstawał w pewnych bólach, w co nie będę się tu zagłębiał, po drugie był ogromnym i drogim produktem a po trzecie wreszcie to jest mix gry bitewnej i planszowej co nie każdy lubi. Z zalet warto wymienić oszałamiające wydanie – w tym idącą w okolicę setki liczbę modeli (dużych!), narracyjne kampanie, które choć niepozbawione błędów i niedoróbek oferują mnóstwo frajdy i ociekają wręcz klimatem (zawsze chciałem to napisać) oraz przemyślaną modułowość, dzięki tak duża gra ma rozsądny czas rozstawienia i złożenia a sama rozgrywka jest dynamiczna i dość szybka. To nie jest recenzja, więc wady pominę, ale i tak w mojej subiektywnej ocenie zalety miażdżą je jak but templariusza akolitę piekieł. Czy coś…

[Uwaga! Tekst od tego miejsca ma charakter humorystyczny i należy go traktować z przymrużeniem oka – chyba, że naprawdę wydajesz na planszówki 80% zarabianych pieniędzy – w takim wypadku poszukaj profesjonalnej pomocy, a nie czytaj wypociny ludzia z Internetów]

Kupka wstydu – kto zacz?

                Jeżeli nie masz swojej kupki wstydu a nawet nie wiesz co to jest i dalej czytasz ten tekst to przestań – najwyraźniej robisz coś dobrze i nie chciałbym Ci tego zepsuć. Dla reszty z Was, napiszę tylko, że moja prywatna kupka wstydu przerasta mnie o głowę (a do ułomków nie należę) i na samą myśl o pytaniu „czy ograłeś już wszystkie swoje gry” dostaję dreszczy. Jakim cudem to diabelstwo dalej stoi? Przecież ciągle coś ogrywamy!

Cult of the new – wszyscy jesteśmy kultystami

                Ostatecznie punktem liminalnym w życiu planszówkowca jest moment, w którym pozwoli sobie na relaksujące stwierdzenie, że nie jest już tylko graczem ale kolekcjonerem. Oto trąba zwiastująca nadejście kresu, pieczęć po przełamaniu której przestajesz być na drodze do zatracenia a jesteś w d… użych kłopotach. Bo od tego momentu nie musisz już w użytkowy sposób usprawiedliwiać swoich zakupów – kupujesz bo chcesz MIEĆ a nie GRAĆ. No i co w tym złego – ktoś zapyta. Ano nic, wróć do mnie gdy skończy Ci się miejsce w domu na regały z grami. Albo gdy nie będziesz mógł zagrać w ekscytujący nowy tytuł, bo na stole leży, rozstawiony przed tygodniem inny, duży tytuł i mówi głośno „rozstawiałeś mnie dwie godziny, dalej – wrzuć mnie z powrotem do pudełka, aby nigdy więcej nie wyjąć”. I tym sposobem, nauczeni przykrymi doświadczeniami, staramy się stół trzymać pusty – by grać w to, na co mamy akurat ochotę. I to jest dokładnie ten moment, w którym duże gry trafiają na sam koniec listy. Bo długo się je rozkłada, mają skomplikowane zasady i obszerne instrukcje a poza tym dzisiaj przyjdzie Pan lub Pani X a „wiesz dobrze, że oni wolą prostsze gry”. I nasz wyczekany, wymarzony, przepłacony jak diabli kickstarter trafia w sam róg regału. Bo musi poczekać na swoją kolej, prawda? Bo zawsze będzie nas ekscytował. Prawda?

Nieprawda. Najbardziej ekscytują nas gry, które właśnie kupujemy. Moment zdarcia folii z nowego pudełka to dosłownie szczyt zachwytu nad grą. Zwłaszcza gdy spotykacie się na wieczory z grami ze znajomymi, którzy też zbierają gry, niemal zawsze gracie w coś nowego. Bo nowe jest niczym łączka krowim plackiem nieskalana – dziewicza i pachnąca. A jak już znajdziemy miny, to co prawda umiemy je omijać, ale nigdy nie dostrzeżemy tej przestrzeni tak pełnej potencjału jak onegdaj.

I żebyśmy się źle nie zrozumieli – nie mówię, że wszyscy tak mają ani tym bardziej, iżby było to złe z natury – zwyczajnie jeżeli dostrzegasz takie symptomy u siebie i chcesz je zwalczyć to spróbowałem dla Ciebie ten problem przemyśleć.

Jak sobie z tym poramdzić panie lemkarzu?

No to rad kilka, w listę ujętych topką zwaną zwyczajowo:

1. Nie kupuj więcej niż jednej gry na raz. Nawet jeżeli jesteś kolekcjonerem i czujesz jak FOMO obgryza Ci pośladki – nie rób tego. W najlepszym wypadku ograsz jedną z wielu kupionych a reszta trafi na kupkę wstydu. Bo zanim należycie nacieszysz się tym jednym tytułem, inna nowość w sklepie (bo przecież nie na własnej półce – no błagam) przykuje wzrok.

2. Graj w gry więcej niż raz – zwłaszcza, jeżeli są to już Twoje gry. Nawet jeżeli Ci się nie do końca podobało, albo nie będzie szybko okazji zagrać znów w pełnym składzie albo… NIE! Zagraj jeszcze raz. Najlepiej kilka razy. KAŻDA gra odsłoni przed Tobą więcej – dobrych albo złych – cech w kolejnych rozgrywkach. I może się niestety zdarzyć, że obdarzona zachwytem po pierwszej grze nagle straci w Twych oczach na tyle by szybko trafić na OLXa czy inne Allegro. Ale o wiele częściej okaże się, e średniak, którego gotowi jesteśmy wcisnąć w zakamarki regału to w rzeczywistości o wiele lepszy tytuł niż nam się wydawało.

3. Nie kupuj od razu dodatków. Wiem – często gry są sprzedawane w korzystnych pakietach i cała sterta pudełek bardziej się opłaca niż… STOP. Jedną z moich ulubionych gier jest Ankh Erica Langa. Ograne dziesiątki razy. I wiecie ile razy grałem z dodatkiem wprowadzającym Faraona? Hihihi… *odgłos oddalającego się płaczu*. Dodatki znacząco zwiększają grozę jaką w sercu planszówkowca budzi dany tytuł.

4. Zrób swoją top listę gier z kupki wstydu – samo myślenie o tym, który z nieogranych tytułów ekscytuje nas najbardziej może pobudzić planszowego prokrastynatora do działania. Wiem, brzmi dziwnie – ale działa.

5. No i wreszcie – pozwól sobie cieszyć się swoim hobby. Jeżeli masz ochotę grać po raz ochnasty w ulubiony tytuł, to graj – kupka wstydu to tylko metafora. A jak ktoś Ci robi o nią wyrzuty to… To najwyraźniej to jego/jej problem, bardziej niż Twój.

No to co takiego miał ten Edge, że został oda razu ograny?

                Dobre pytanie. Mieliśmy oboje (gra jest przede wszystkim dwuosobowa) akurat sporo czasu, instrukcja jak i zasady okazały się niską barierą a sama gra wciągała zarówno rozgrywką jak i narracją. No i co to znaczy ograny? Przeszliśmy wszystkie kampanie podstawowe, co oznacza, że graliśmy więcej niż trzydzieści razy. Czy to dużo? Oceńcie sami. 


Forum (5)

Zaloguj się by brać udział w dyskusji!

Wszystko zależy od ilości dostępnego czasu i pieniędzy ;) Kupka wstydu rośnie zwłaszcza, gdy ktoś tego pierwszego ma deficyt, a drugiego nadwyżkę ;)

Nemezis lockdown co prawda ograne ale nikt jeszcze nie wygrał w tą grę 😅

W tym przypadku liczy się doświadczenie :-D.

Nie mam dużych gier, problem rozwiązany! Nie no zartuje, coś w tym jest. Z takich dużych mam wiedznin stary swiat. Też nakuoowalem dodatkow bo przecież miałem grac jak maniak więcej niż 30 razy .

I życie zweryfikowało. Gralismy 5 razy 🙃 fajna gra, nie ze zla ale jest masę innych również fajnych

Jedynego pierścienia tu nie ma. Ale jesteś na becie, więc na pewno znajdziesz inne cuda, których być nie powinno!