Na początku roku sklep
Aleplanszówki z zaskoczenia dodał do swego katalogu kompletne, anglojęzyczne
wydanie gry Edge. Cena była dość atrakcyjna, choć niemała, a tak się
składa, że z Żoną od lat ostrzyliśmy sobie na ten tytuł zęby, więc po
impulsywnej decyzji zakupowej i upływie dwóch dni… Staliśmy się posiadaczami
kartonu, w którym mógłbym kryzysowo pochować dorosłego człowieka. Np. takiego,
który zapyta „ale po co Ci kolejna gra z kickstartera…?” *odgłos siekiery
wbijającej się w czaszkę*. I od tego momentu wszyscy już znamy dryl, prawda?
Otwieramy pudło, wyciągamy zafoliowane cudeńka, układamy z nich wieżę, cykamy
fotę na fejsika, otwieramy po kolei aby zachwycić się
premium/super/turbo/ultra/olexcjuzmi zawartością i… I tyle. Gra trafia do
szafy. Albo na szafę. I wiecie co? Tym razem tak nie było. Ograliśmy to do
granic zdrowego rozsądku i to od razu. Ta anomalia skłoniła mnie z czasem do
refleksji. Co sprawia, że gry trafiają na kupkę wstydu?
A co to ten Edge?
Gra jest tylko
pretekstem do napisania niniejszego tekstu ale skoro już pytacie.. No ok, nikt
nie pytał, ale i tak napiszę – bo warto doceniać rzeczy docenienia godne. Edge
to pierwszy duży projekt wrocławskiego studia Awaken Realms, który na rynku
przeszedł niemal bez echa – a to z wielu powodów. Po pierwsze powstawał w
pewnych bólach, w co nie będę się tu zagłębiał, po drugie był ogromnym i drogim
produktem a po trzecie wreszcie to jest mix gry bitewnej i planszowej co nie
każdy lubi. Z zalet warto wymienić oszałamiające wydanie – w tym idącą w
okolicę setki liczbę modeli (dużych!), narracyjne kampanie, które choć
niepozbawione błędów i niedoróbek oferują mnóstwo frajdy i ociekają wręcz
klimatem (zawsze chciałem to napisać) oraz przemyślaną modułowość, dzięki tak
duża gra ma rozsądny czas rozstawienia i złożenia a sama rozgrywka jest
dynamiczna i dość szybka. To nie jest recenzja, więc wady pominę, ale i tak w
mojej subiektywnej ocenie zalety miażdżą je jak but templariusza akolitę
piekieł. Czy coś…
[Uwaga! Tekst od tego miejsca
ma charakter humorystyczny i należy go traktować z przymrużeniem oka – chyba,
że naprawdę wydajesz na planszówki 80% zarabianych pieniędzy – w takim wypadku
poszukaj profesjonalnej pomocy, a nie czytaj wypociny ludzia z Internetów]
Kupka wstydu – kto zacz?
Jeżeli
nie masz swojej kupki wstydu a nawet nie wiesz co to jest i dalej czytasz ten
tekst to przestań – najwyraźniej robisz coś dobrze i nie chciałbym Ci tego
zepsuć. Dla reszty z Was, napiszę tylko, że moja prywatna kupka wstydu
przerasta mnie o głowę (a do ułomków nie należę) i na samą myśl o pytaniu „czy
ograłeś już wszystkie swoje gry” dostaję dreszczy. Jakim cudem to diabelstwo
dalej stoi? Przecież ciągle coś ogrywamy!
Cult of the new –
wszyscy jesteśmy kultystami
Ostatecznie
punktem liminalnym w życiu planszówkowca jest moment, w którym pozwoli sobie na
relaksujące stwierdzenie, że nie jest już tylko graczem ale kolekcjonerem. Oto
trąba zwiastująca nadejście kresu, pieczęć po przełamaniu której przestajesz
być na drodze do zatracenia a jesteś w d… użych kłopotach. Bo od tego momentu
nie musisz już w użytkowy sposób usprawiedliwiać swoich zakupów – kupujesz bo
chcesz MIEĆ a nie GRAĆ. No i co w tym złego – ktoś zapyta. Ano nic, wróć do
mnie gdy skończy Ci się miejsce w domu na regały z grami. Albo gdy nie będziesz
mógł zagrać w ekscytujący nowy tytuł, bo na stole leży, rozstawiony przed
tygodniem inny, duży tytuł i mówi głośno „rozstawiałeś mnie dwie godziny, dalej
– wrzuć mnie z powrotem do pudełka, aby nigdy więcej nie wyjąć”. I tym
sposobem, nauczeni przykrymi doświadczeniami, staramy się stół trzymać pusty –
by grać w to, na co mamy akurat ochotę. I to jest dokładnie ten moment, w
którym duże gry trafiają na sam koniec listy. Bo długo się je rozkłada, mają
skomplikowane zasady i obszerne instrukcje a poza tym dzisiaj przyjdzie Pan lub
Pani X a „wiesz dobrze, że oni wolą prostsze gry”. I nasz wyczekany, wymarzony,
przepłacony jak diabli kickstarter trafia w sam róg regału. Bo musi poczekać na
swoją kolej, prawda? Bo zawsze będzie nas ekscytował. Prawda?
Nieprawda.
Najbardziej ekscytują nas gry, które właśnie kupujemy. Moment zdarcia folii z
nowego pudełka to dosłownie szczyt zachwytu nad grą. Zwłaszcza gdy spotykacie
się na wieczory z grami ze znajomymi, którzy też zbierają gry, niemal zawsze
gracie w coś nowego. Bo nowe jest niczym łączka krowim plackiem nieskalana –
dziewicza i pachnąca. A jak już znajdziemy miny, to co prawda umiemy je omijać,
ale nigdy nie dostrzeżemy tej przestrzeni tak pełnej potencjału jak onegdaj.
I żebyśmy się
źle nie zrozumieli – nie mówię, że wszyscy tak mają ani tym bardziej, iżby było
to złe z natury – zwyczajnie jeżeli dostrzegasz takie symptomy u siebie i
chcesz je zwalczyć to spróbowałem dla Ciebie ten problem przemyśleć.
Jak sobie z tym poramdzić
panie lemkarzu?
No to rad kilka, w listę ujętych
topką zwaną zwyczajowo:
1. Nie kupuj więcej niż jednej
gry na raz. Nawet jeżeli jesteś kolekcjonerem i czujesz jak FOMO obgryza Ci
pośladki – nie rób tego. W najlepszym wypadku ograsz jedną z wielu kupionych a
reszta trafi na kupkę wstydu. Bo zanim należycie nacieszysz się tym jednym
tytułem, inna nowość w sklepie (bo przecież nie na własnej półce – no błagam)
przykuje wzrok.
2. Graj w gry więcej niż raz –
zwłaszcza, jeżeli są to już Twoje gry. Nawet jeżeli Ci się nie do końca
podobało, albo nie będzie szybko okazji zagrać znów w pełnym składzie albo…
NIE! Zagraj jeszcze raz. Najlepiej kilka razy. KAŻDA gra odsłoni przed Tobą
więcej – dobrych albo złych – cech w kolejnych rozgrywkach. I może się niestety
zdarzyć, że obdarzona zachwytem po pierwszej grze nagle straci w Twych oczach
na tyle by szybko trafić na OLXa czy inne Allegro. Ale o wiele częściej okaże
się, e średniak, którego gotowi jesteśmy wcisnąć w zakamarki regału to w
rzeczywistości o wiele lepszy tytuł niż nam się wydawało.
3. Nie kupuj od razu dodatków.
Wiem – często gry są sprzedawane w korzystnych pakietach i cała sterta pudełek
bardziej się opłaca niż… STOP. Jedną z moich ulubionych gier jest Ankh
Erica Langa. Ograne dziesiątki razy. I wiecie ile razy grałem z dodatkiem
wprowadzającym Faraona? Hihihi… *odgłos oddalającego się płaczu*. Dodatki
znacząco zwiększają grozę jaką w sercu planszówkowca budzi dany tytuł.
4. Zrób swoją top listę gier z
kupki wstydu – samo myślenie o tym, który z nieogranych tytułów ekscytuje nas
najbardziej może pobudzić planszowego prokrastynatora do działania. Wiem, brzmi
dziwnie – ale działa.
5. No i wreszcie – pozwól sobie
cieszyć się swoim hobby. Jeżeli masz ochotę grać po raz ochnasty w ulubiony
tytuł, to graj – kupka wstydu to tylko metafora. A jak ktoś Ci robi o nią
wyrzuty to… To najwyraźniej to jego/jej problem, bardziej niż Twój.
No to co takiego miał ten Edge,
że został oda razu ograny?
Dobre
pytanie. Mieliśmy oboje (gra jest przede wszystkim dwuosobowa) akurat sporo
czasu, instrukcja jak i zasady okazały się niską barierą a sama gra wciągała
zarówno rozgrywką jak i narracją. No i co to znaczy ograny? Przeszliśmy
wszystkie kampanie podstawowe, co oznacza, że graliśmy więcej niż trzydzieści
razy. Czy to dużo? Oceńcie sami.
Wszystko zależy od ilości dostępnego czasu i pieniędzy ;) Kupka wstydu rośnie zwłaszcza, gdy ktoś tego pierwszego ma deficyt, a drugiego nadwyżkę ;)